W październiku 2020 roku największe portale informacyjne na całym świecie obiegło zdjęcie wystawionych na widok publiczny zwłok pewnego nastolatka. Fotografia ta wywołała niemały szok, nie tylko dlatego, że nagle w przestrzeni medialnej pojawił się niemal „we własnej osobie” zmarły przed kilkunastoma laty chłopak. Najbardziej opinię publiczną zdumiewał fakt, że ów nastolatek miał niebawem zostać „wyniesiony na ołtarze”, stać się błogosławionym, a więc kimś, kto – jak głosi nauczanie Kościoła – już dziś na pewno znajduje się w niebie, a ponadto ma moc orędowania, czyli wstawiania się u Boga w sprawach, z którymi ludzie się do niego zwracają. Już sam kościelny język dotyczący tego wydarzenia wydawał się nieadekwatny. Współczesny nastolatek zupełnie nie pasował do wizerunku świętego z obrazka i w aureoli. Światu jego doczesne szczątki – oczywiście po odpowiednim przygotowaniu – ukazano w sportowych butach, takich samych, jakie noszą miliony dzieciaków na całej kuli ziemskiej. Okazało się niespodziewanie, że na ołtarze można wynieść piętnastolatka ubranego w dres. I, że świętość jest jak trampki – pasuje właściwie każdemu.
Wyzwanie Carla Acutisa
Ta myśl towarzyszyła mi, gdy przygotowywałam rozważania różańcowe dla dzieci inspirowane życiem Carla Acutisa. Początkowy sceptycyzm i powątpiewanie w sens rozwijania kultu kolejnego świętego „patrona” szybko zmieniły się w fascynację – nie tyle samym Acutisem (choć to również), ile Bożą punktualnością. Oto w czasach upadku wszelkich autorytetów, a także ucieczki od jakichkolwiek życiowych deklaracji jak na „zamówienie” pojawia się ktoś, kto jest autorytetem „kompletnym”, a do tego jednoznacznym, spójnym i zdecydowanie deklarującym się jako wyznawca Chrystusa.
W wielu księżach, katechetach, a także rodzicach może pojawić się pokusa, by Acutisa „skremówkować” – a właściwie „znutellować”, bo Carlo podobno uwielbiał nutellę. Bez większego trudu można „przerobić” młodego błogosławionego na gotowy i odpowiadający wielu gustom „produkt” duszpasterski. Łatwo to zrobić, bo Carlo to święty wręcz skrojony na nasze czasy. Zdolny informatyk, zafascynowany możliwościami internetu, wielki przyjaciel zwierząt i empatyczny wolontariusz, a do tego tradycyjnie pobożny chłopiec codziennie odmawiający różaniec i chodzący na mszę. Grzeczne dziecko, którego wizerunek można wydrukować na obrazkach z jakimś pobożnym cytatem. I nie będzie w tym nic złego – wszak potrzebujemy dla naszych dzieci aktualnych, bliskich i zrozumiałych wzorców. Szkoda by było jednak tak się ograniczać i zmarnować tę wielką szansę, jaką Bóg dał nam w Carlu. Potraktujmy go raczej jako wyzwanie ewangelizacyjne, a nie katechetyczną gwiazdkę z nieba.
Carlo to święty „kompletny”, bo jego życie może być inspiracją właściwie w każdej dziedzinie. Łączy różne duchowości i wrażliwości. Nie ma w nim sporu, o to, czy można być wielkim miłośnikiem sakramentów i gorliwym obrońcą życia nienarodzonych, jednocześnie pomagając imigrantom, przyjaźniąc się z wyznawcami innych religii oraz troszcząc się o dobro zwierząt czy ekologię. I to jest pierwszy z aspektów wyzwania, które przed nami, dorosłymi, stoi – byśmy umieli pokazać Carla właśnie jako postać nie z jednej medialnej bańki, ale z kilku, i to pozornie odległych od siebie. Jako osobę łączącą i wyrażającą w pełni to wszystko, co zwykliśmy nazywać „prawdziwą pobożnością”, „wartościami chrześcijańskimi”, a przede wszystkim „pełnią człowieczeństwa”. To znakomicie, że stał się jednym z patronów Światowych Dni Młodzieży w Lizbonie, bo naprawdę może połączyć młodych ludzi z całego świata. Każdy z nich znajdzie w nim coś inspirującego, co pomoże mu tworzyć własną oryginalność. Carlo znany jest ze swego powiedzenia, że jako oryginały się rodzimy, ale bez Boga umieramy jako kopie setek innych ludzi – smutnych, pozbawionych sensu życia.
Zadanie dla dorosłych
To jednak wciąż za mało. Bóg w Carlu daje nam znacznie więcej. Pokazuje nam postać konsekwentną w swej wierze, ale zadającą pytania. Carlo – jak opowiadają jego przyjaciele – nieraz odważał się na podważanie zdania kapłanów, który jego zdaniem mylili się w interpretacji słowa Bożego lub nie wypełniali go wystarczająco gorliwie. Taka postawa pozornie może wydawać się duszpastersko ryzykowna. W dzisiejszych czasach, gdy młodzi ludzie są wyjątkowo wyczuleni na wszelkie niejasności, nie mamy jednak innego wyjścia – trzeba podjąć to ryzyko i bezkompromisowość Carla potraktować jako wyzwanie. Spróbujmy na jego przykładzie pokazać nastolatkom, że nie ma nic niestosownego w niezgadzaniu się z nami dorosłymi, że mogą dyskutować nawet z księżmi i że mają prawo walczyć o swoje racje, pod warunkiem, że stoi za nimi prawda wyrażona w przykazaniu miłości Boga i bliźniego, w ośmiu błogosławieństwach i wyzwaniu: „Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię”. Pokażmy im tę prawdę w życiu Carla, by mieli szansę zobaczyć na jego przykładzie, że owa prawda rzeczywiście daje człowiekowi poczucie spełnienia i szczęście. Carlo, umierając na białaczkę – po ludzku sądząc, „za szybko” – wyznał, że cieszy się, że odchodzi, bo nie zmarnował ani jednej minuty swojego życia. W czasach, gdy wielu młodym ludziom ich życie wydaje się za trudne, naznaczone porażką, a nawet bezsensem, historia Carla Acutisa to jeden z niewielu aktualnych i bliskich przykładów, że także porażka i bezsens mają swoją wartość, o ile przeżywa się je z Bogiem.
Artykuł ukazał się na portalu Stacja7.