fbpx

Poniedziałek

Gdy w sierpniu 1990 roku wezwano mnie przed oblicze anielskiej komisji uzupełnień, nie wiedziałem, czego się spodziewać. Poinformowano mnie, że tego dnia aniołom przydzielane będą dzieci, które mają się urodzić za dziewięć miesięcy w Londynie. Odetchnąłem z ulgą – z angielskim u mnie nie najgorzej, a przecież mógł mi się trafić jakiś dzieciak z kraju, o którym nie mam pojęcia. My, anioły, szybko się uczymy i właściwie żadne wyzwanie nie powinno być dla nas problemem, no ale wiadomo… Służba nie drużba, gdy Pan Bóg zleca nam zadanie, trzeba wykonać. Co prawda, marzyłem po cichu, że pod opiekę dostanę jakąś grzeczną dziewczynkę albo wyjątkowo spokojnego chłopca, przy którym nie będzie dużo roboty, ale tego nigdy nie da się przewidzieć. Przed drzwiami komisji usłyszałem, że w środku jest jakieś poruszenie. Padały słowa, że szukany jest anioł dla jakiegoś wyjątkowego dziecka, że to będzie poważne zadanie. Przestraszyłem się nie na żarty.

„Wyjątkowe” dziecko mogło oznaczać tylko jedno.

Zapewne to jakiś łobuziak, którego będzie trzeba strzec dzień i noc. Miałem nadzieję, że nie dostąpię tego wątpliwego zaszczytu. Drzwi komisji się otwarły i zaproszono mnie do środka…

Wtorek

Wszedłem do przestronnego, niebieskiego pomieszczenia. Wiadomo, w niebie wszystko jest niebieskie. Przy długim stole siedziała zacna komisja archaniołów, a przewodził jej mój idol – archanioł Michał. Niedościgły anielski wzór. Wojownik! Obok siedzieli archaniołowie Gabriel i Rafał. Gabriel to nasz anielski celebryta, wszyscy o nim słyszeli. W adwencie cały ziemski świat o nim mówi, bo to on został wysłany do Maryi, by przekazać jej, że urodzi Jezusa. Zresztą nie tylko w adwencie.

Stanąłem przed komisją odważnie – co prawda dobiegły mnie niepokojące głosy o przyznanym mi dziecku, ale my aniołowie nie boimy się żadnych wyzwań. Jak to mówią? Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam? Spojrzałem na braci archaniołów. Uśmiechali się serdecznie.

„Mamy dla ciebie wyjątkowe dziecko”,

usłyszałem w końcu potwierdzenie krążących wokół plotek. Pochyliłem głowę, dając znak, że przyjmuję wybór. Archanioł Gabriel, ten od zwiastowania radosnych wieści, powiedział mi wtedy, że być może moja misja nie będzie długa, za to będę miał wiele okazji do dumy z mojego podopiecznego. I jeszcze poradził mi, żebym dowiedział się, co to internet. Na ziemi jeszcze mało kto o nim słyszał, ale u nas w niebie czas płynie inaczej. Musimy być na bieżąco ze wszystkimi ludzkimi nowinkami, żeby móc jak najlepiej służyć naszym podopiecznym.

Środa

No i się zaczęło. Pierwsze dziewięć miesięcy Carla spędziłem na powtarzaniu włoskiego. Okazało się, że jego rodzice są Włochami i tylko czasowo przebywają w Londynie. Musiałem też odkopać zapomniany polski – babcia Carla pochodziła z Polski, w Polsce mieszkała też jego rodzina. Co prawda, jego rodzice jeszcze nie wiedzieli, jak nazwą swojego syna, ale Pan Bóg każdego zna po imieniu od zawsze. To dlatego już od pierwszych dni, kiedy dziecko jest prawie niewidoczne i przebywa w brzuchu swojej mamy, już przyznawany jest mu anioł stróż. Anioł strzeże przecież przede wszystkim duszy człowieka, a ta powstaje na samym początku życia.

No więc Carlo!

Koledzy dokuczali mi, że będę miał z tym chłopcem siedem światów. Jego rodzina była bogata, a my anioły dobrze wiemy, że zamożne dzieci bywają rozpuszczane przez swoich rodziców. Bardziej skupiają się na kupowaniu nowych ubrań i zabawek niż na dbaniu o swoje serce. Próbowałem koleżkom tłumaczyć, że to nie ma znaczenia i że i wśród ludzi bogatych można znaleźć osoby dobre i kochające Boga, ale byli sceptyczni. Mówili mi, że mama Carla nie chodzi do kościoła – w całym swoim życiu tylko cztery razy była na mszy – więc będę miał nie lada wyzwanie. Jak nauczyć go modlitwy? Jak zaprowadzić co niedzielę do kościoła? Miałem już jednak pewien plan.

Czwartek

No i nadszedł 3 maja. Wielkie oczekiwanie. Zajrzałem na chwilę do Polski, by upewnić się, co się dzieje w kraju, w którym mieszka rodzina mojego podopiecznego. Wiązałem z nią pewne nadzieje, o których jednak nie mówiłem jeszcze głośno. W Polsce tego dnia świętowano rocznicę uchwalenia konstytucji, a w Londynie pani Antonia Salzano rodziła swego pierwszego, wyczekiwanego synka. Oczywiście byłem przy niej, bo od dziewięciu miesięcy ponosiłem już odpowiedzialność za bezpieczeństwo chłopca. Taki to już nasz anielski obowiązek – strzec dziecka od samego początku jego życia aż do śmierci. W pierwszych dniach po narodzinach niewiele miałem do roboty, bo wiadomo – maluch cały czas był przy mamie, która nie spuszczała  z niego oka. Zabrałem się więc do innych pilnych zadań.

Przede wszystkim trzeba było doprowadzić do chrztu małego Carla.

Trochę się obawiałem, że pani Antonia nie będzie się z tym spieszyć, a może w ogóle zrezygnuje z tego pierwszego, najważniejszego sakramentu. Tu zadziałał jednak mój plan B. Zainspirowałem po cichu włoskich dziadków Carla, by przybyli do Londynu. Babcia ze strony taty już tam była. Wszyscy zgromadzili się, by uczestniczyć w uroczystości chrztu wnuka. Bingo! Już dwa tygodnie po narodzinach Carlo dołączył do wielkiej i wspaniałej wspólnoty Kościoła, na której czele stoi Pan Jezus. Nie przez przypadek na chrzciny mama Carla zamówiła tort z barankiem. Taki piękny symbol! Przecież Jezus jest dobrym pasterzem! Przyjął małego Carla do swojej owczarni. Byłem już spokojny, że nawet jeśli chłopiec gdzieś mi się zagubi, Jezus pójdzie go szukać.

Piątek

Carlo naprawdę był niezwykłym maluchem. Bardzo szybko zaczął gaworzyć, jakby miał coś ważnego do powiedzenia. My, anioły, rozumiemy także język niemowląt – czego zresztą bardzo zazdroszczą nam ich rodzice. Dobrze wiemy, kiedy boli je brzuszek, a kiedy po prostu są głodne. Albo też mają mokra pieluszkę. Lub są smutne.

Anioły naprawdę wiedzą wszystko.

Nie dziwiłem się więc, gdy Carlo, mając niespełna rok, wypowiedział pierwsze słowa. Bardziej zdziwiła mnie zmiana otoczenia, bo po kilku miesiącach z deszczowego i zimnego Londynu przeprowadziliśmy się do Włoch. Co prawda, na północ, do Mediolanu, więc nie było tam bardzo gorąco, ale stamtąd często podróżowaliśmy na przykład do Asyżu, do dziadków Carla. Anielskie dolce vita! Tak blisko wielkiego Świętego Franciszka, blisko Rzymu i papieża! Koledzy aniołowie pytali, jakiej drużyny zostanę fanem – AC Milanu czy Interu Mediolan. Ja zawsze im odpowiadałem, że jestem przede wszystkim fanem Carla, który od najmłodszych lat uwielbiał grać w piłkę. Na początku były to nieśmiałe próby kopnięcia piłki, nie zawsze zresztą zakończone sukcesem. Ale Carlo był wytrwały. Jedną z największych anielskich przyjemności jest obserwowanie, jak rozwijają się nasi podopieczni. Przy Carlu przeżywałem mnóstwo takich radosnych chwil.

Polecamy